styczeń 2nd, 2009
W tym miejscu jeszcze przed chwilą znajdowała się zupełnie inna wersja tego wpisu, ale po przetrawieniu stwierdziłem, że była płaczliwa, przeintelektualizowana i ogólnie do dupy. Dlatego postanowiłem ją przerobić. Uwaga, następuje wersja druga:
Do napisania poniższego skłonił mnie jeden z komentarzy, a konkretnie tekst:
Czepiając się dalej, można tym samym, zarzucić wiercenie otworów w zasłonie po obu stronach. Zabytek mówi jedno, ale przecież nikt nas najeżdzać kopią nie będzie…
Dla mnie sprawa jest prosta - zabytek to świętość. Jeśli coś w odtwarzanym przeze mnie okresie robiono tak, a nie inaczej, to ja też tak będę robił. Odtwarzanie moim zdaniem nie dopuszcza modyfikowania, bo przestaje być odtwarzaniem. Przy czym - dla mnie odtwarzanie to przede wszystkim kultura materialna, bo tylko ona jest wymierna i namacalna, i tylko ją można faktycznie odtworzyć - zbadać, obejrzeć, zmierzyć, zrekonstruować. Nawiercasz otwory w zasłonie z obu stron - i to przestaje być rekonstrukcja średniowiecznej zasłony. Równie dobrze możesz sobie od razu założyć do hełmu rogi, na buty kolce, a całość owinąć mithrilowym płaszczem z polaru.
Teraz musi nastąpić krótki wtręt o tym, dlaczego moim zdaniem jest to takie ważne. Zastanawiałem się nad tym, co właściwie sprawia, że mnie ta zabawa tak wciągnęła, i w końcu udało mi się wyartykułować odpowiedź - to wrażenie obcowania z przeszłością, poczucie ciągłości, zakotwiczenia w czasie. Wchodzę do katedry na Wawelu, oglądam grobowce i trumny królów sprzed setek lat i czuję, że patrzą na mnie Przodkowie. Dotykam cegły z zamkowego muru, drobiazgu z wykopaliska, i wszyscy ci ludzie, których oglądałem na rycinach, nagle stają się w mojej głowie żywi - przestają być postaciami z papieru, dociera do mnie ich prawdziwość. To jest, proszę teraz bez głupich pośmiechujek, doświadczenie mistyczne. Przedmiot wykonany tak samo, z takich samych surowców i taką samą metodą dostarcza mi podobnych przeżyć - oczywiście o mniejszym natężeniu, ale podobnych jakościowo. Trzymając w rękach kaletkę wykonaną z roślinnie garbowanych skór na podstawie wykopalisk z Dordrechtu mam wrażenie obcowania z przeszłością. Trzymając buty z chromówki klejone na butapren mam wrażenie obcowania… no, z butami klejonymi na butapren.
Dlatego właśnie taki nacisk kładę na przedmioty i dokładność ich odwzorowania. Bitki, biesiady i tańce (no, może bez tańców) to jest tylko kontekst, tło, potrzebne, żeby przedmioty nie kurzyły się w domu - ale wypasiony, wypieszczony hełm czy rękawice sprawiają mi tyle samo przyjemności na stoliczku czy stojaku w domu, co założone w starciu. Mógłbym je założyć na manekina i podziwiać, albo sam się w nich przeglądać w lustrze - i to by mi wystarczyło. A czy umiem się bić na miecze? Nie umiem, bo po co? Okładanie się frezowanymi płaskownikami po spawanych puszkach wypchanych watoliną mistycznych przeżyć nie oferuje, a jakbym chciał się wyżyć i popisać rycerską siłą, to zawsze mam czternaście ton kostki brukowej, która od roku czeka, aż coś z nią zrobię.
I tyle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz