październik 24th, 2008
Długo nic, a dziś dwa posty od razu. Poniższy leżał dość długo w przechowalni - nie byłem do niego przekonany ze względu na zjadliwy ton, ale w końcu uznałem, że puszczę go jak jest, bez redakcji. Jeśli komuś będzie się chciało polemizować i przedstawi przekonujące argumenty, że nie mam racji i bredzę - tym lepiej, wszyscy na tym skorzystają i ja też.
Szukając podstaw do rekonstrukcji postaci z ostatniej ćwierci XIV w., bo tym okresem się zajmuję, starałem się wyjść poza najpopularniejszą ikonografię. Bo po pierwsze, ikonografia jest tendencyjna i schematyczna, po drugie, przedstawień z terenów Polski, z których można by wysnuć jakieś konkretne wnioski, jest mało, więc siłą rzeczy człowiek ucieka się do jakichś niemieckich nagrobków, francuskich kronik czy włoskich fresków.
Niby nie ma w tym nic złego, większość autorów-bronioznawców (i nie tylko) powtarza, że Polska nie odstawała pod względem rozwoju techniki wojennej od reszty Europy, ale bronioznawcy z reguły zajmują się “Średniowieczem”, w najlepszym przypadku okresem XIII - XV w., a przy tak długim okresie różnice 20-30 lat umykają.
Druga sprawa, że oprócz kwestii rozwojowo-przemysłowych trzeba brać pod uwagę po prostu modę. Tu już rzecz jest dużo trudniejsza - we Włoszech np bardzo popularne długo pozostały osłony zbrojnikowe, których u nas widuje się dużo mniej, a Anglicy już od lat 30-tych przedstawiani są na nagrobkach w pełnych kompletach płytowych. Z kolei w państwie krzyżackim noszono pikelhauby i zbroje łuskowe, których nigdzie indziej nie uświadczysz. Dlatego wiara w “uniwersalny gotyk” może się czasami okazać nieco naiwna.
Do czego zmierzam - w rekonstrukcji okresu, o którym tu mówię, czyli II połowy XIV w. jako najpopularniejszy wzór uzbrojenia przyjął się pełny płytowy komplet osłon z przyłbicą. Wynika to z paru przyczyn. Po pierwsze - pełna płyta daje najpewniejszą ochronę w starciach bojowych. Proste. Po drugie - pełna płyta najlepiej pasuje do rycerza - a jak wiadomo, każdy jest rycerzem i już. Po trzecie - taka zbroja najlepiej wygląda pod Grunwaldem, bo wszyscy tam takie mają i można się lansować, kto ma lepszą, co w przypadku różnic typologicznych byłoby już utrudnione.
Wszystkie te punkty - no, poza trzecim, z tym się trykać nie warto - można moim zdaniem obalić, wykazując ich niesłuszność w każdym aspekcie. Nad samą ideą odtwarzania rycerza pastwić się nie będę, bo to dłuższy temat, bardziej filozoficzny niż techniczny, rzucę więc tylko krótko - jeśli masz na sobie zbroję, która według zapisów źródłowych była warta połowę dochodu rocznego średniego szlachcica, to powinieneś mieć do niej pozłacany pas rycerski i łóżko w kolorowym namiocie, a nie rzemyk z nożykiem i karimatę w na sali gimnastycznej pośród plecaków kolegów. To oczywiście takie złośliwe uproszczenie, ale nie oszukujmy się, tak się sprawy mają.
Druga sprawa jednak, abstrahując już od jadowitych wycieczek personalnych, to zasadność używania takiej właśnie zbroi w tym właśnie okresie.
Otóż jeśli zapomnimy na chwilę o najbardziej popularnej ikonografii, faktycznie ukazującej najczęściej zwarte szeregi bigwantów i psich pysków, i zajrzymy do źródeł pisanych, odkryjemy coś zupełnie innego. Mądrości poniższe opieram na trzech pozycjach: J. Szymczak “Produkcja i koszty uzbrojenia rycerskiego w Polsce XIII-XV w.”, A. Nowakowski “Uzbrojenie i broń Zakonu Krzyżackiego w Średniowieczu” oraz R. Heś “Uzbrojenie rycerskie na Śląsku w XIV w.”.
Książek tych nie będę tu cytować, ani pisać opracowań sążnistych, bo to w sumie blog, gdzie nie mam obowiązku zachowywać rygorów pracy naukowej. Po prostu - po przeczytaniu tych pozycji uważam, że jest jak mówię. Jeśli ktoś się nie zgadza, to niech przytoczy konkretne argumenty.
Wizję swoją przedstawię wg elementów uzbrojenia.
Hełm: przyłbica typu “psi pysk” jest modelem najmodniejszym, ale i najdroższym. Noszą go tylko najbogatsi - król, rycerze nadworni, wielmoże o dochodach rocznych rzędu kilku tysięcy grzywien. Oczywiście, nie ma powodu, dla którego hełmu takiego nie mógłby kupić ktoś uboższy, do harniszu mniej wystawnego - tak samo jak nie ma powodu, dla którego ktoś nie mógłby zamontować alufelg do Żuka*. Wydaje mi sie, że przykład jest ten wystarczająco wymowny i nie ma sensu tego drążyć. Jak wyglądał przeciętny hełm średnio zamożnego rycerza widać w znaleziskach z Siedlątkowa - toporny mumin-klappvisier jest o lata świetlne odległy od wymuskanych psich pysków na zawiasach skroniowych. Najpopularniejszym typem hełmu jest kapalin, zaraz po nim otwarta łebka. I to nosi zdecydowana większość zbrojnych - tyle że, paradoksalnie, ta większość jest dla nas niewidoczna, bo nie było jej stać na ufundowanie kościoła, w którym wdzięczny proboszcz pozwoliłby jej postawić rzeźbiony nagrobek; nie malowali jej także miniaturzyści, bo umówmy się, nie ten target.
Korpus: lśniący biały napierśnik dopiero zaczyna się pojawiać, nawet na większości nagrobków, przedstawiających - jak już ustaliliśmy - samych ówczesnych Kulczyków i Niemczyckich widuje się go rzadko. Cała Europa nosi przede wszystkim płaty, albo kolczugi, albo kolczugi z płatami. Ale “płaty” to nie tylko Wisby - “płaty” kosztowały od 1 do 5 grzywien, to drugie to już kwota, z którą kupuje się solidnego bojowego konia, raczej nie był to prosty komin z pięciu wygiętych na kolanie blach. Źródła posługują się mnogością terminów, więc można tu sobie wyobrażać całą gamę różnych zbrojnikowych osłon, także coś, co nazywamy “kirysem krytym” - taki sprzęt, kryty aksamitem i zdobiony mosiężnymi nitami, akurat mógłby osiągnąć podaną wyżej cenę. Tutaj zresztą mamy ogromne pole do popisu - w arsenałach krzyżackich figurują “białe płaty” (z polerowanymi zbrojnikami na zewnątrz?), półpłaty (sam przód?), cała Polska B natomiast zaś nosi “brostblechy” - czyli wg nomenklatury XV i XVI wiecznej niewątpliwie napierśniki, ale kosztujące połowę tego, co najtańsze płaty (”platen”). Co to jest, jeszcze nikt mądry nie wymyślił, na pewno jednak nie chodzi o churburskie bombki z podpórkami na kopie.
Nogi - zdecydowana większość walczących nie miała na nogach nic. Potwierdza to ikonografia, do której teoretycznie mieliśmy się nie odwoływać, ale tutaj akurat jest mi wygodnie; poza tym źródła pisane też tu milczą. Nawet kiedy wymieniają dość szczegółowo inne wyposażenie - jak dla mnie są tu dwie możliwości, albo posiadanie bigwantów było tak oczywiste, że się o nich nie mówiło, albo ich się nie miało. Pierwsza opcja jakoś do mnie nie przemawia, jeśli wziąć pod uwagę, że przy wzmiankach o naręczakach rozróżnia się zarękawia, opachy i naramienniki, bo jak już ktoś coś na rękach miał, to rzadko wszystkie te części naraz… Osłony nóg występują raczej w kompletach “ganze harnisch”, czyli u tych właśnie najbogatszych. I też nie zawsze są to płytowe bigwanty - co z kolczymi nogawicami? Co z całą gamą osłon szynowych, zbrojnikowych itp?
Ręce - o tym źródła pisane też wstydliwie milczą. Na pewno popularne były rękawice klepsydrowe - nawet na przedstawieniach szyderczych mają je wszyscy, łącznie z plądrującymi żołdakami. Reszta - różnie. I z tekstów, i z przedstawień wynika, że ręce były osłonięte lepiej niż nogi. Włoscy piesi pikinierzy z fresków Altichiera mają płytowe naręczaki (ale nogi chronią gustownymi różowymi nogawiczkami). Wojska, które w 1387 r. miał wystawić Gdańsk, miały zaordynowane zarękawia i opachy (o nogach rozkaz mobilizacji milczy, chociaż resztę wymienia bardzo sumiennie). Ale nawet rycerze z lat 60-70tych miewają bardzo często po prostu długie kolcze rękawy, patrz np Św Jerzy z klasztoru w Lądzie (1372 r) - kto jak kto, patron rycerstwa raczej miałby na sobie rzeczy porządne. Św Jerzy z Pragi (brat bliźniak tego z Lądu) - to samo. Takie same, kolcze zestawy spotykamy na wielu jeszcze nagrobkach z lat nawet 1380-tych - nawet zakładając, że lokator grobowca rzeźbę przygotował sobie 20 lat przed śmiercią, korzystając z przypływu gotówki, i tak jest to znaczące.
Oczywiście potrzebny jest tu disclaimer - powyższe nie oznacza, że zestawów “pełna płyta” nie było w ogóle. Oznacza natomiast, że nie było ich dużo. Bo z jednej strony owszem, zdarzali się rycerze wystawiający całe prywatne chorągwie - ale było też bardzo wielu, którzy na wyprawach wojennych oszczędzali. Nie bez powodu przez ponad 100 lat od statutów Kazimierza Wielkiego lobby “patriotyczne” usiłowało wymusić sprecyzowanie wystawiania się “według najlepszych możliwości”, żeby zamknąć przedsiębiorczym furtkę do migania się; nie bez powodu Kazimierz Jagiellończyk dał sobie w końcu spokój z pospolitym ruszeniem i poszedł szukać zawodowców, twierdząc, że woli dostać konkretne parę złotych (florenów, grzywien) niż szarpać się ze szlachciurą w słomianym kapeluszu (autentyczne określenie z epoki). Nie bez powodu w poł. XV w pojawił się zakaz pożyczania zbroi do okazania. Nie bez powodu w zapisach sądowych roi się od spraw o nieobesłanie wyprawy.
Oprócz tych, którzy się migali, było bardzo wielu, którzy wystawić zbrojnych nie mogli - bo nie było ich stać. Istnieją przecież rozporządzenia (XV-wieczne) ustalające, że np szlachcice o dochodach powyżej 100 grzywien rocznie musieli wystawiać jednego kopijnika, ale już ci o dochodach mniejszych zrzucali się i wystawiali go w dwóch lub trzech. Jeszcze inni sami w wojnach udziału nie brali, wystawiali tylko zastępców (kobiety, duchowni posiadający dobra). W takich zastępców, których wystawienie były przykrym obowiązkiem “do opędzenia”, też nikt przesadnie nie inwestował.
Rzecz kolejna - wystawienie zbrojnego to nie tylko zbroja. To jeszcze koń z oporządzeniem, często wart z tego wszystkiego najwięcej (najlepsze konie bojowe kosztowały po kilkadziesiąt grzywien, średni koń sołtysa śląskiego 1,5-3 grzywny). Wartość pełnej zbroi płytowej, konia, broni zaczepnej może sięgać w tym okresie od kilkudziesięciu grzywien w górę - za 2-3tys grzywien stawiano sobie mieszkalny drewniany dworek. Wg spisów majątkowych z lat 1470-tych w konsystorzu poznańskim 30% szlachty nie przekraczało 60 grzywien dochodu rocznego - a jest to okres sporego wzrostu cen, w którym “dobra zbroja” kosztuje grzywien 50. Bez konia i reszty inwentarza. Fakt, jest to okres o 100 lat późniejszy od omawianego, ale można uznać, że proporcje pozostają w mocy, skoro koniec XIV w. to dopiero rozwój białej zbroi płytowej, a więc wciąż pozostaje ona swego rodzaju luksusem.
I rzecz ostatnia - podstawową jednostką organizacyjną polskiej armii w tym okresie jest kopia. Kopia, czyli kopijnik (niekoniecznie dziedzic, także wójt albo sołtys) i wystawieni przez niego zbrojni (albo jeden zbrojny), najczęściej konni kusznicy**. A najpowszechniej spotykany w źródłach pisanych zestaw kusznika to hełm i kolczuga, albo hełm i napierśnik. I z tego samego już wynika, że 2/3 odtwórców na dowolnej imprezie (z Grunwaldem włącznie) sędzia powinien zawrócić do szatni.
*Nie mam pojęcia, czy felgi Żuka trzymają jakieś standardowe wymiary i taka kombinacja jest w ogóle możliwa, jeśli nie, wstaw tu sobie jakiegoś innego gruchota. Dużego fiata, o.
**W skład kopii wchodzili też zbrojni podlejszego sortu, np zastępcy, albo wystawiani ze zrzutki, albo wystawiający się na własny koszt, ale w pojedynkę - takich dołączano do pocztów znaczniejszych rycerzy.
Trochę, a właściwie mocno naciągany ten wpis.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o nawiązanie do hełmu z Siedlątkowa, on został znaleziony w kuzni, najprawdopodobniej nie wykończony, formą również odbiega od hełmów europejskich. więc twierdzenie o toporności ma się nijak do rzeczywistości. A tak przy okazji podsędek bracławski do którego należał Siedlątków do biednych nie należał.
Co do kosztów uzbrojenia już P.A. Nowakowski w Arsenałach domowych rycerstwa wykazał, że około 2/3 rycerstwa było stać na zakup pełnego uzbrojenia płytowego, a ponad połowę na wyposażenie pełnej kopii. Wynikało to między innymi ze statutów Kazimierza o zapewnieniu gotowości bojowej. Sprawa następna ziemie polskie nie należały do spokojnych , więc posiadanie pełnego wyposażenia podnosiło prawdopodobieństwo przeżycia. Jeśli dochód średniej wielkości domostwa rycerskiego wynosił rocznie 200 grzywien to 2 grzywny , bo tyle kosztował psi pysk nie było strasznym obciążeniem. No i trochę nieudany pomysł porównywania przyłbicy z klapą i psim pyskiem, po prostu model wcześniejszy i pózniejszy, prawdopodobnie ceny były porównywalne.
Łebka to salada, pisząc o hełmach bez zasłon lepiej posługiwać się terminami szłom lub basinet.
Jedyne co się zgadza to popularność kapalinów i szłomów, ale bardziej bym się skłaniał na warunki środowiska niż na ceny przy wyborze. Przyłbice były po prostu modne.