wrzesień 2nd, 2008
Przerwa była długa, ale byłem w rozjazdach wakacyjnych, a do tego fotki, którymi się tu będę chwalił, robiłem aparatem kolegi i chwilę trwało, zanim je od niego wydostałem.
Wzmiankowane fotki pochodzą z muzeum zamkowego w Malborku. Przyznam, że kiedy tam wszedłem, doznałem niezdrowego napadu entuzjazmu - mają tam sporą kolekcję kolczug, do tego można robić zdjęcia do upadłego - i, co najważniejsze, przechowywane tam egzemplarze, zachowane w bardzo dobrym stanie, świetnie wpisują się w moje rozważania. Przypomnijmy, że dywaguję tu na temat techniki wykonywania kolczug nitowanych w XIV-XV w., z racji osobistych zainteresowań skupiając się na II poł. XIV w.
Na pierwszy ogień świetnie zachowana, kompletna kolczuga, której ogniwa na 100% były zaginane i zaklepywane po rozcięciu sprężyny. Chyba ani jedno nie jest okrągłe:
Kolejny przykład. Fotka wyszła trochę nieostra, ale kształtu ogniw można się dopatrzeć. Nie są aż tak spotworniałe jak te wyżej, ale również daleko im do idealnych kółek:
I jeszcze jedna:
Ta jest o tyle ciekawa, że ogniwa nie są rozklepywane i zachowują okrągły przekrój, przez co są bardziej podatne na odkształcanie. Z drugiej strony też nie należy z tym przesadzać - przy tak małej średnicy ogniwa i takiej ich ilości ciężar rozkłada sie na tyle równomiernie, że raczej nie wpływa na kształt ogniw, zwłaszcza, że tu widoczne znajdują się na rękawie - zwróćcie uwagę, że te dolne są nawet bardziej odkształcone niż górne, ich deformacje nie wynikają więc z obciążenia. Moim zdaniem mają taki kształt od początku. Jestem oczywiście otwarty na dyskusję, ale polecam eksperyment - weźcie kilkanaście-kilkadziesiąt znitowanych ogniw i spróbujcie szarpiąc je lub obciążając doprowadzić do takich odkształceń. Moim zdaniem prędzej się pozrywają.
Na koniec - szorca kolcza z ogniw na przemian nitowanych i zgrzewanych (sztancowanych?):
Widać tu wyraźnie naprzemienne rzędy ogniw pełnych i nitowanych. Nie da się dokładnie stwierdzić, czy to ogniwa sztancowane czy zgrzewane - zwróćcie uwagę, że nawet na tych nitowanych zatarły się krawędzie styków. Jedno natomiast nie ulega wątpliwości - wszystkie ogniwa są bardzo kształtne, nie widać tu deformacji i nie mogę w tym wypadku stwierdzić, że zakład zrobiono po rozcięciu sprężyny - być może bardzo biegły pancernik potrafiłby osiągnąć taką dokładność, jednak patrząc na powyższe przykłady ogniw “nieładnych” wątpię, by komukolwiek się chciało aż tak starać.
* * *
Cały czas ostrzę sobie jeszcze zęby na zdjęcia kolczug z Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, ale onieśmiela mnie, szczerze mówiąc, skala tego przedsięwzięcia, bowiem roi się tam od cerberów pilnujących, czy ktoś ze zwiedzających nie dopuszcza się intelektualnego łupiestwa za pomocą lampy błyskowej kieszonkowej idiotkamery - jak bowiem wiadomo, jest to najpopularniejsza metoda pozyskiwania zdjęć do publikacji, z których potem MWP nie dostaje złamanego grosza, podczas gdy autor opływa w luksusy z gaż, a co najmniej punkty KBN-u i naukowy prestiż. Ale jak już obmyślę plan (jakaś dywersja? murek z kolegów? a może będę udawał obcokrajowca i cykał fotki, wołając “Nicht fersztejen, nicht fersztejen!”?), to wrzucę tu to, co tam wisi, bo są to niezłe rarytasiki, a co więcej - dowody na poparcie mojej tezy.
Póki co jednak pokuszę się o niewielkie podsumowanie. Nie będę liczył egzemplarzy, z tym zaczekam jeszcze trochę, bo z pewnością, zanim ten cykl mi się znudzi, jeszcze parę zabytków upoluję. Ale to, co do tej pory zamieściłem, uprawnia mnie chyba do ostrożnego sformułowania swojej teoryjki:
Duża część zachowanych zabytków późnośredniowiecznych elementów ochron kolczych wykonana jest z ogniw niekształtnych, o zakładzie zagiętym po wycięciu ogniwa z drutu, w sposób daleki od doskonałości. Co za tym idzie, stosowana dzisiaj przy produkcji replik metoda wycinania ogniw już z zakładem jest w najlepszym razie nie jedyną możliwą; co więcej, przez stosowanie narzędzi i przyborów będących wynikiem współczesnej maszynowej produkcji (toczone przemysłowo wałki do nawijania sprężyn itp) daje efekt niepożądanej powtarzalności i doskonałości ogniw, niespotykanej w zabytkach.
Ponieważ nie lubię niejasności, zamierzam ten temat jeszcze podrążyć z praktycznego punktu widzenia - dłubię sobie w domowym warsztacie różne mutacje ogniw, z różnej grubości drutu i stosując różne metody produkcji. Ogniwa niekształtne wychodzą mi już świetnie, teraz moim celem jest wyprodukowanie ogniw o zakładzie zaginanym po rozcięciu, które zachowują okrągły kształt. Jeśli mi się to uda, będzie to ukoronowanie mojej teorii.
* * *
Teraz, zgodnie z obietnicą, trochę o grubościach i średnicach. Tutaj wielkiej rewolucji nie szykuję, choć wzmianka o wagach w poprzednim wpisie zobowiązuje mnie do ustawienia się w kontrze do najpopularniejszych obecnie rozwiązań.
W przeciwieństwie do poprzedniego tematu, tutaj pójdę bardziej w gdybanie - nie mam możliwości zmierzenia średnic i grubości zabytków, więc oceniam je na oko.
Większość kolczug, które oglądałem osobiście lub na zdjęciach, wykonana jest z ogniw mniej lub bardziej spłaszczonych. Ich średnicę wewnętrzną (rzecz całkowicie niedokładna, bo ogniwa są niekształtne itd) oceniam na 8-10mm w przypadku elementów dużych. Grubość drutu (znów w przybliżeniu) oscyluje moim zdaniem w granicach 1-1,5mm (pamiętajmy, że ciągniony w Średniowieczu drut nie trzymał żadnych norm). Kilka zabytków, zwłaszcza te wykonane z drutu rozklepywanego tylko na zakładzie, jest dość ażurowych, ale nawet te rozpłaszczane nie tworzą raczej jednolitej powłoki.
W przypadku szorc, kapturów i czepców ogniwa są mniejsze (5-6mm?), często wykonywane z grubszego drutu, co dawało powłokę prawie jednolitą przy zachowaniu elastyczności.
Z drugiej strony należy pamiętać, że ceny kolczug były bardzo różne (wg różnych zapisów z terenów Polski z II poł. XIV w. wahały się od 1 do 7 grzywien), a więc i same kolczugi musiały się różnić. Moim zdaniem wpływ na to miały trzy czynniki - sama postać kolczugi (długość, rękawy itp), rozmiary drutu i ogniw, krój, i na koniec zdobienia. Nie rozdrabniając się niepotrzebnie, postawiłbym teorię, że kolczugi najtańsze były proste w kroju, mało dopasowane do sylwetki posiadacza, pozbawione zdobień i wykonane z dużych, grubych ogniw (cały taki egzemplarz wisi właśnie w MWP, grubość drutu to co najmniej 2mm, a ogniwa mają średnicę 12-14mm; podobne, a nawet bardziej jeszcze toporne ogniwa znaleziono w ruinach gródka w Plemiętach). Na drugim biegunie mamy kolczugi wykonane misterniej, dopasowane do sylwetki, z mniejszych ogniw i lżejszego drutu, na krawędziach zdobione mosiądzem. Przykładem tego mogą być czepce i kaptury - te z Churburga czy innych muzeów, skompletowane z rycerskimi hełmami, są zrobione w ten właśnie sposób:
podczas gdy kaptury wykopane z masowych grobów w Wisby to grube, ażurowe konstrukcje:
Co z tego wynika dla rekonstruktora? To, że nie dla każdej postaci kolczuga pełna klinów i zwężeń, z ogniw 10mm i drutu 1mm jest odpowiednia, choć niezaprzeczalnie nosi się ją wygodnie. Zdobądźmy się na pewną różnorodność.
* * *
Na razie wyeksploatowałem temat na tyle, że chyba więcej się tu powiedzieć nie da. Kolejny wpis z tego cyklu umieszczę więc, kiedy zdobędę jakieś rewolucyjne zdjęcia (np z MWP) albo kiedy w drodze eksperymentów uda mi się osiągnąć coś, co przewróci moją teorię do góry nogami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz