W poprzednim wpisie z tego cyklu tak się rozpędziłem w swoich dywagacjach, że nie wyjaśniłem, dlaczego właściwie sposób zaginania ogniw kolczugi ma jakiekolwiek znaczenie dla rekonstrukcji.
O znaczeniu takich szczegółów przekonałem się dwa czy trzy lata temu, kiedy na turnieju w Iłży zobaczyłem pewną Niemkę ubraną w strój z ręcznie tkanej i naturalnie barwionej wełny. To było jak objawienie - podczas gdy wszyscy dookoła mieli ‘kostiumy‘, mimo niewątpliwych często starań i dobrej woli właścicieli rażące swoją umownością, ona wyglądała jak przeniesiona w czasie. Nie koloryzuję, tak było.
Zacząłem zwracać uwagę na takie właśnie detale. Naturalne kolory są zupełnie inne niż te, które osiąga się współczesną chemią. Przeszywanica z ręcznie tkanego lnu wygląda jak eksponat muzealny; z lnu tkanego maszynowo jak kufajka - zwłaszcza, jeśli uszyli ją panowie Łucznik&Singer. Blachy klepane na zimno, pomalowane od środka czerwonym hammeritem nie mogą udawać zbroi ze śladami kucia na gorąco - chociaż te widać niby tylko od wewnątrz. A kolczuga z maszynowo trzaskanych ogniw, cieniutkich i idealnie okrągłych, do ręcznie wyrabianych oryginałów ma tak samo daleko, jak druciak z ocynku 2/10mm.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz